Pogoda się poprawiła po prawie dwóch tygodniach lania. Znając życie w okolicach soboty i niedzieli pewnie znowu będzie padać, jakby normalnie być nie mogło. Cóż...
Nie jestem już sama choć czuję się samotna. Parę postów wcześniej narzekałam, że jestem sama, że nikogo znaleźć nie mogę. Chyba nie potrafię żyć w związku, po prostu nie potrafię. Nie wiem, czy coś ze mną jest nie tak? Polubiłam samotność. Brak zobowiązań, brak tłumaczenia się z tego co robię a po pierwsze (i pewnie najważniejsze dla mnie) wolność, wolność i jeszcze raz wolność.
Nie chodzi mi o to, że będąc w związku automatycznie spada liczba osób którymi możesz się interesować.
Chodzi mi raczej o to, że nie umiem cieszyć się z bycia z kimś. Będąc samej jest kiepsko ale w miarę. Zaczyna mi doskwierać samotność i chciałabym kogoś sobie znaleźć a kiedy sobie kogoś znajdę (Cud! Raczej ktoś mnie sobie znajdzie...) po paru dniach zaczynam czuć się jak ptaszek w złotej klatce. I chcę zostać sama lecz nie mogę kogoś zranić tym, że mam ze sobą jakiś problem. Zaczyna męczyć mnie to, że muszę poświęcać mnóstwo czasu komuś. Może nie, źle to ujęłam. Zaczynam mieć mniej czasu dla siebie. Też to źle ujęłam. Nie umiem Wam tego wytłumaczyć.
Po prostu na sercu zaczyna ciążyć mi wielki kamień, ogromny. I zaczynam myśleć :"A co powiedzą rodzice? Rodzeństwo? Co powiedzą tamci, tamci czy tamci?"
Tak, wiem. Powinnam mieć wszystko głęboko w odwłoku i zajmować się sobą bo nikt za mnie szczęśliwy nie będzie ale nie umiem. Nie wiem co mi się dzieje.
Druga osoba zaczyna mnie denerwować, jego zachowanie. Wygląd, poglądy, wszystko. Choć mi na nim zależy.
Po prostu po jakimś czasie zaczynam głupieć. Wszystko mi się przypomina, wszystkie złe chwile z Wcześniejszym i panikuję. I chcę zostać sama a kiedy do tego dojdzie, wiem, że będę żałować. Bo znowu skrzywdzę kogoś, kto na to nie zasłużył.
Jest źle. Czy potrafię tylko krzywdzić? Nie chcę znów nikogo ranić.