wtorek, 21 stycznia 2014

26 - Nadzieja umiera ostatnia

    Dziś mija rok odkąd zaczęłam prowadzić tego bloga, wiele się w moim życiu pozmieniało przez ten czas. Pozmieniało się praktycznie wszystko, czy na lepsze? Cóż, nie powiedziałabym tego. Zamieniłam wszystkie marzenia w jedno. Jedno największe i najważniejsze, wrócić do pełni zdrowia. Wierzę, że w końcu mi się uda. Że nadejdzie taki piękny dzień w którym obudzę się szczęśliwa. Szczęśliwa - bo zdrowa. 
    Wszystkim Babciom oczywiście życzę wszystkiego najlepszego, w końcu dzisiaj jest ich święto.
    Z racji tego, że mamy już Nowy Rok a ja nie dodawałam żadnej notki, chciałabym Wam życzyć po prostu by był on lepszy niż poprzedni, tylko tyle.
    Liczyłam na to, że zimy nie będzie. Jak widać, przeliczyłam się. Wszędzie pełno lodu, pozamarzane drzewa, chodniki, praktycznie wszystko. Jak zwykle w miarę lubiłam zimę, tak w tym roku po prostu jej zdzierżyć nie mogę. 

Nie wiem o czym mogłabym pisać, przemyśleń mam tyle, że nie warto ich nawet wymieniać. Przez bardzo długi czas nie pisałam wcale, może i miałam o czym, parę razy nawet się logowałam jednak tylko po to by zaraz odpuścić bo nie wiedziałam od czego zacząć. Tak więc zostawało puste miejsce, które przerodziło się w miesiące milczenia.
Pewnie nikt tu już nie zagląda, w sumie nie dziwię się. Nie było po co.
Nie obiecuję, że wrócę, że będę pisać co tydzień, co dwa, czy odwiedzać Wasze blogi komentując dzień w dzień. Przykro mi ale tego obiecać Wam nie mogę.
     Motywacją do dodania tutaj notki jest moja Kumpela, która jako pierwsza osoba z moich znajomych przeczytała każdą notkę od deski do deski prosząc, bym nie odpuszczała. Problem w tym, że odpuściłam już dawno temu.
Czas leci niesamowicie szybko a ja ciągle stoję w miejscu, biernie przypatrując się wszystkiemu co mnie otacza. Mówią "Będzie dobrze, wyzdrowiejesz,  nie załamuj się, nie trać nadziei", pytam "I co mi po tym?".
     Co mi po tym wszystkim? Ich to nie dotyczy, to nie oni męczą się dzień w dzień. To nie oni jeżdżą po lekarzach. Nie oni łykają garść tabletek, które i tak nie wiele zmieniają. Oni tylko powiedzą "Będzie dobrze!" i wracają do swoich zajęć, zasiadają przed stołem jedząc normalny obiad, śpią normalnie, jakoś wiążą koniec z końcem i próbują się cieszyć życiem. A ja tylko patrzę na to.
Patrzę i czuję złość, mnóstwo cholernej złości przez co chciałabym krzyczeć "Dlaczego do cholery ja?!". I chciałabym zamienić się z kimś ciałem by to poczuł. By poczuł to samo. By wreszcie zamknął się i przestał mówić "Nie przesadzaj".
Łatwo mówić, prawda? Bardzo łatwo.
Dzisiejsza notka będzie próbą wyrzucenia z siebie ogromu nienawiści jaki we mnie siedzi. Nienawiści, gniewu. Złości, że to wiecznie mi musi się wszystko pierdolić w tak zatrważającym stopniu. Wiem, każdy ma problemy. Tylko dla jednych ograniczają się one do poziomu "Boże, nie ma co na siebie włożyć na imprę!" a innym do "Boże, nie chcę się więcej obudzić.". 

Każdy ma w końcu inne problemy, mniejsze bądź większe. Tylko doszłam do wniosku, że są one nierównomiernie rozłożone. Niesprawiedliwie. Problem w tym, że świat nie jest sprawiedliwy.
Nie jest.
Nie był. 

I pewnie nigdy nie będzie.
Mam tylko cichą nadzieję, że w końcu i do mnie los się uśmiechnie. Kiedyś przecież musi. 


Dziękuje za uwagę. 




piątek, 20 września 2013

25

    Połowa września z hakiem. Weźcie mi powiedzcie jakim cudem czas tak szybko mija? Zanim skończę żałobę po wakacjach zacznie się Boże Narodzenie. Cóż...
Dawno nie pisałam, w sumie nie mam się czym chwalić. Znów zdrowie sprawia, że w szkole więcej mnie nie ma niż jestem. Skończy się to kiedyś? Nawet nie rozróżniam ludzi w szkole, serio, widzę jakiegoś gościa i głos w środku pyta:"A ten to aby nie jest z mojej klasy? Jakaś taka gęba znajoma..." 

     Wpadłam w jakiś marazm. Jedynym pocieszeniem nadchodzącej jesieni i tego chłodu jest fakt, że moje glany tylko czekają aż będzie minus na termometrze. No i w sumie wieczory będą coraz dłuższe i może tak wreszcie zacznę czytać albo rysować? Bo jakiś taki zastój mam... Hmm...
No ale co ja tu będę narzekać, robię to od paru dobrych postów a wątpię, żeby ktoś dalej chciał to czytać. ;)
     Bywają takie dni, kiedy patrzysz w lustro (nie, nie pęka) i myślisz "Matko, znowu do szkoły/pracy/gdziekolwiek." Patrzysz przez okno i przeżywasz szok (no dobra, ja przeżywam...): uschnięte liście opadają z drzew, wszystkie pola są zaorane, trawa jakaś taka mizerniejsza, nie słychać śpiewu ptaków. Tak moi Drodzy, jesień. Choć w kalendarzu będzie dopiero za parę dni osoby posiadające pewne choroby już teraz odczuwają, że ta pora nie będzie dla nich najlepsza. Trzy razy "nie", dziękujemy. 
I nagle pojawia się "Cholera! Dopiero była wiosna!" Poważnie, nie wiem jakim cudem (ok, ok - wiem jakim cudem) ale dla mnie czas zatrzymał się w maju i dalej żyję w przekonaniu, że pogoda za oknem nie jest prawdziwa, obudzę się, będzie ciepło a przed 22 spokojnie wrócę do domu bo jeszcze jest widno. Może ktoś ma jakieś cudeńko do cofania czasu? Chętnie skorzystam.
     Ja np. od dłuższego czasu ciągle tłumię w sobie żal, że nie udało mi się zapobiec pewnej sytuacji. Albo dobra - jeśli nie zapobiec to chociaż sprawić, że wszystko trwałoby dłużej albo chociaż...sama nie wiem, jakoś sprawić żebym wykorzystała tamten czas jak najlepiej? Brała garściami by potem niczego nie żałować? Cholerne gdybanie.
"A co by było gdybym zrobiła to i to?"
"A co by było gdybym odezwała się tak i tak?"
"A co by było gdybym..."
-||-
I tak cholera w nieskończoność. Nie żałuję chwil, które przeżyłam. Żałuje tylko, że nie sprawiłam by trwały one dłużej. A miałam możliwość... Wszystko tak naprawdę zależało ode mnie, od mojej cholernej decyzji. Ultimatum, On albo Ona. Nie mogę się pozbierać. Nic już nie daje mi ukojenia, szkicowanie zaczęło mnie denerwować, książki tak samo. Nawet w piosenki nie potrafię się wczuć. Znienawidziłam moje ukochane utwory bo kojarzą mi się z nim. Mój ulubiony wykonawca jest Jego ulubionym wykonawcą, moje ulubione utwory są Jego ulubionymi utworami. I jest to tylko powrót myślami do danej chwili w której słuchaliśmy właśnie tej piosenki. I dostaję kurwicy w takim właśnie momencie. Jakby tego brakowało posypało się zdrowie - znowu. Zdychanie przez kilka miesięcy bo "to taka pogoda, bo to te nerwy, bo to taka dieta, bo trzeba z tym żyć i się pogodzić" Pogodzić? Dobre żarty. 

Potnę się masłem i rzucę z dywanu na podłogę.
Od dwóch miesięcy nie potrafię normalnie usiedzieć na tyłku. Zrelaksować się. Najchętniej rzucałabym we wszystkich siekierami by potem zalać się łzami. W głowie mam bajzel, szlag by to. Sen nie daje ukojenia. Koszmary po których budzę się z lękiem. Mówią "Zmień myślenie, poczujesz się lepiej. Większość chorób po prostu ściągasz do siebie złym humorem." Oł, serio?
Rzygać mi się chce takim gadaniem.
Zostaje zaryglować się w pokoju i czekać aż wszyscy dadzą święty spokój. I czekać aż przejdzie. 
Nie chcę odcinać się od przeszłości, zapomnieć. Chcę pamiętać choć wiem, że to boli. Choć wiem, że nie warto.

Nie, nie jestem zadowolona ze szkoły. Wcale nie jestem.

czwartek, 15 sierpnia 2013

24 - Wakacje zdecydowanie za krótkie. ;)


Wakacje, wakacje, 3/4 zleciało. Co udało mi się zrobić w tym czasie? Nie licząc dni, które pamiętam przez mgłę (nieważne dlaczego ;) ) to było troszkę nudno.W sumie przespałam połowę, poważnie. Co roku sobie mówię, że będę wstawała o 7 (dobra, chociaż o tej 9) a i tak nie jestem w stanie. Pójdę o 2 w nocy - wstanę o 9. Pójdę o 22 - wstanę o 12. Pójdę o północy - wstanę o 11. Co jest nie tak? :D
Nawet raz nad wodą nie byłam. ( No okej, okej. Nie liczę pobliskiego stawu i kałuż po ostatniej burzy) Byłam niedaleko jednak transport się popsuł i trzeba było zawinąć żagle do domu. A raczej drałować z buta kilkanaście dobrych kilometrów ale przecież uwielbiam spacerki. 30 stopniowy upał, akurat południe. Co tam, ruch to zdrowie! Prawda? ;)
A jak Wam minęły wakacje? Jak je spędziliście? Jak je spędzacie? Mam nadzieję, że nie przymulacie 24 na dobę przy komputerze jak ja ostatnio.
Za dwa tygodnie (nieco mniej) mam urodziny. Kurcze, czuję się staro...

niedziela, 4 sierpnia 2013

23 - Samotność wrogiem czy przyjacielem?

     Tak, tak. Jestem potworem. Poprzednia notka była o zaniedbywaniu bloga a co robię? Dalej to samo. Zero, kompletne zero. Nie staram się już wcale, nie piszę, nie czytam, nie rysuję, nie odwiedzam Waszych blogów. W sumie jestem nieco zdziwiona, że ktoś jeszcze komentuje...
     Chciałabym powylewać Wam trochę moich żali jednak pewnie nie po to tutaj wpadacie. Ale cóż, chyba muszę to zrobić bo jakoś tak czuję, że to wszystko we mnie rośnie, nawarstwia się. Jak usłyszycie wielkie "Bum!" to znak, że pękłam. Po prostu od jakiegoś czasu znów przestało mi się układać w życiu, zwłaszcza z Nim.W sumie to czy kiedykolwiek mi się w życiu układało? Hmm, tak. Gdzieś tak ze dwa tygodnie, no może trzy od Bożego Ciała. Nie wiem nawet czy Wam się pochwaliłam, że kogoś mam (miałam?), myślę, że warto to zrobić. Tak się złożyło, że Ktoś po prostu wszedł z buta w moje życie, zauroczył mnie swoim zachowaniem, sprawił, że świat miał więcej kolorów, że śpiewałam do piosenek w radiu i byłam no...szczęśliwa? Jako, że szczęście to stan niezwykle ulotny w końcu bańka mydlana prysła i tak oto jestem, w wielkiej kropce. 

Można rzec: "W wielkiej, czarnej du*ie."
     Nigdy nie byłam traktowana tak, jak przez Niego. Cóż, może nie czułam się jak księżniczka, może nie przyjeżdżał do mnie Mercem, nie chodził w garniaku i nie wyglądał jak Brad Pitt z wczorajszego filmu (Joe Black - polecam!) ale zawsze, zawsze mnie odprowadzał te kilkanaście kilometrów z buta pod sam, praktycznie sam dom i wracał później sam, z buta. Przecież nie musiał, nikt mu nie kazał.
Ujął mnie swoją nieśmiałością...
Ujął mnie. Tak po prostu... Ujął mnie tym, jak próbował mnie objąć. Wstydliwie. Bojąc się, że go odepchnę czy też powiem coś niemiłego.
On nie jest piękny czy przystojny, dla mnie jest po prostu uroczy. Tak, właśnie. Uroczy.
I tak jakoś powoli, powolutku wszystko zaczęło się sypać... Tylko od czego to się zaczęło, jego przemiana? Chyba zaczęło się to, kiedy napisał do mojej przyjaciółki i zaproponował spotkanie. Podobno dla żartów.
Zdyniałam, zatkało mnie. I poleciało z górki. Chociaż dalej był sobą, ziarenko wątpliwości zostało zasiane i choć próbowałam je uciszyć, zniszczyć, to rosło sobie dalej gdzieś w ciemnych zakamarkach mojej duszy. Aż doszło do następnej sytuacji.
I następnej, i następnej.
Nie, nie chodzi teraz o pisanie do kogokolwiek, ten epizod nigdy więcej się nie przydarzył. Po prostu zaczęliśmy się od siebie oddalać. Im bardziej zależało mi, On stawał się jakby coraz mniej hmm...aktywny? Mogę powiedzieć, że przestał się udzielać, wychodzić z inicjatywą. Aż w końcu przyłapałam go na kłamstwie. Podejrzewałam od jakiegoś czasu, że coś przede mną ukrywa.Że coś z nim nie tak. Że się zmienił.

I właśnie tak było... Żyjemy razem lecz całkowicie osobno. Ja nie wiem co dzieje się u niego, on nie wie co dzieje się u mnie. Pewnego dnia pokłóciliśmy się. Usłyszałam coś co przelało czarę goryczy On jednak wszystkiego się wyparł i obrócił kota ogonem. Wyszło na to, że ja powinnam Go błagać na kolanach o wybaczenie, o to, żeby się łaskawie raczył odezwać. 
     Tyle, że ja tego nie zrobię. A on tego nie robi już od przeszło 2 tygodni. No cóż, po co się odzywać? Lepiej pomilczmy i poczekajmy aż druga połówka oszaleje i rzuci się pod pociąg albo zacznie błagać o litość i wybaczenie.Tylko po tak długim czasie milczenia i tęsknoty z mojej strony również i we mnie coś zaczyna pękać. I jeśli się odezwę to tylko po by zerwać. Ale nie, nie odezwę się. Wiem, mam pewność, że i On się nie odezwie. Cóż, zagram innymi kartami. 
    Tak sobie myślę, dlaczego do tego doszło? Co ze mną nie tak? Blog jest dla mnie swego rodzaju terapią, próbą wygadania się osobom, których nie znam i które nie znają mnie a mimo to rozumieją. Podobno jestem bardzo zamknięta w sobie. Tylko po co się otwierać? By potem cierpieć jeszcze mocniej bo Ktoś nagle zniknął z naszego życia? A może najlepiej otworzyć się tylko po to, żeby usłyszeć durne "Z Tobą to chyba coś nie tak. Idź do psychologa." Za chwilę jednak myślę, że nie warto mówić ludziom o tym co Cię gnębi. Dlatego powstał ten blog...
Nic nie poradzę na to, że milczę. Że na pytanie "Co mi powiesz?" odpowiadam :"Nic." Miotam się. 

    Kiedyś, kiedy doszło do sytuacji w której poczułam, że mogę Go stracić zaczęłam płakać. Zaczęłam tak cholernie płakać, że cały tusz spłynął z rzęs i zostawił na moich policzkach wielkie czarne smugi. Istna panda. A On nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo mnie wtedy zranił. Nic, kompletnie. Pomyślałam wtedy, że jeśli znów zostanę sama to oszaleję. Bo choć wcześniej lubiłam samotność, lubiłam tą niezależność, On sprawił, że ją znienawidziłam. Znienawidziłam to, że tak naprawdę nikogo nie obchodzi czy jesteś smutny, czy boli Cię coś czy może masz kolejnego doła. Każdy ma przecież własne życie, własne problemy. Nie chcę nikogo obarczać tym co siedzi w mojej głowie. Życie w samotności jest puste, nijakie. Szare. 

    To samo dzieje się, kiedy widzisz, że Twoja kiedyś najlepsza kumpela powoli zaczyna odchodzić. Kiedyś pisałyście dzień w dzień o jakichś pierdołach a teraz? Mówi Ci, że jesteś dla niej ważną osobą i mówi Ci również, że pewna Dziewczyna jest głupia, durna, pusta, wyzywa ją od dziwek i innych panienek. I pomimo tego wyzywania kumpluje się z nią, ba! Wręcz przyjaźni! Bo teraz stały się najlepszymi przyjaciółkami, a ona jeszcze czasami mówi mi, jaka tamta jest głupia, itd. Ale na wszelakich portalach społecznościowych widzisz, jak dodają wspólne zdjęcia, widzisz, jak zakładają wspólne konta, jak sobie słodzą. Powiecie, że to niby zwykły portal więc po co się nim sugerować? 
Cóż, po prostu jest mi tak jakoś przykro... To chyba tyle.
Nie, nie będę walczyć. Nie mam po co. Czy to moja wina?
Cześć. 

piątek, 5 lipca 2013

22 - Ach te zaniedbania...


    Wiem, nie było mnie tu wieki całe. Wiem, nie odwiedzałam Waszych blogów. Wiem, porzuciłam blogosferę. Wiem, powinnam się wstydzić. Wiem, jestem potworem i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Prawda jest jednak taka, że choć codziennie (albo co drugi dzień) siedziałam przy komputerze to wcale nie ciągnęło mnie do pisania. Ani komentowania. Ani w ogóle do niczego mnie nie ciągnęło. Po prostu nic mi się nie chciało. Nawet zamówienie stało przez półtorej miesiąca bez żadnych efektów a dopiero w tym tygodniu zawzięłam się i wczoraj koło 1 w nocy je skończyłam.
    A przecież mogłam dzień w dzień, powolutku zamiast przesiadywać po nocy. Ale trudno, ja już chyba taka jestem i tego nie zmienię. (Przynajmniej w niedalekiej przyszłości)
    Mam się Wam czym pochwalić! Moje problemy z wcześniejszego postu wreszcie odeszły w niepamięć, powoli, powolutku przyzwyczaiłam się do nowej sytuacji i dochodzę do wniosku, że jednak dobrze jest jak jest. Nawet mój wieczny dół staje się jakby mniejszy i już od miesiąca nie załapałam porządnej zamuły. Owszem, nie było lekko.
    Wakacje, wakacje, wakacje. Nadal mi do głowy nie dochodzi, że od poniedziałku nie pójdę do szkoły, że pożegnałam się już ze wszystkimi znajomymi i zaczynam wszystko od nowa. Eh. Jak Wasze wakacyjne plany? Ja jem ile wlezie, chyba mój tasiemiec chce nadrobić wszystkie straty do których doszło w ciągu 10 miesięcy chodzenia do szkoły. Tak mi się nic nie chce... Kompletnie nic. Chyba pójdę spać bo ledwo żyję.
     I choć na początku notki miałam wielką wenę, opiszę to i tamto to już mi przeszło i nie wiem co pisać. Notka pozostanie raczej krótkimi wypocinami i nie będzie w niej nic sensownego.
    No ale to szczegół. ;)
                                     
                             

     
                                          "Siekierka na cześć Najwyższego."
                                                         Świetne! :D

czwartek, 6 czerwca 2013

21 - Z czasem doceni się i samotność

    Cześć Wszystkim! Wieki nie pisałam mimo, że codziennie siedzę na komputerze co najmniej pół godziny. Chociaż nie, ostatnio jestem niezwykle zalatana. Nie mam czasu się uczyć, nie mam czasu czytać a i chwilowo zamówienia odstawiłam w kąt. (Co nie znaczy, że nie pamiętam, że miałam narysować Geralta. Pamiętam wszystko.) Chciałabym obiecać Wam poprawę ale w sumie nie wiem czy coś z tego wyjdzie, więc wolę niczego nie obiecywać.
    Pogoda się poprawiła po prawie dwóch tygodniach lania. Znając życie w okolicach soboty i niedzieli pewnie znowu będzie padać, jakby normalnie być nie mogło. Cóż...

    Nie jestem już sama choć czuję się samotna. Parę postów wcześniej narzekałam, że jestem sama, że nikogo znaleźć nie mogę. Chyba nie potrafię żyć w związku, po prostu nie potrafię. Nie wiem, czy coś ze mną jest nie tak? Polubiłam samotność. Brak zobowiązań, brak tłumaczenia się z tego co robię a po pierwsze (i pewnie najważniejsze dla mnie) wolność, wolność i jeszcze raz wolność.
Nie chodzi mi o to, że będąc w związku automatycznie spada liczba osób którymi możesz się interesować.
Chodzi mi raczej o to, że nie umiem cieszyć się z bycia z kimś. Będąc samej jest kiepsko ale w miarę. Zaczyna mi doskwierać samotność i chciałabym kogoś sobie znaleźć a kiedy sobie kogoś znajdę (Cud! Raczej ktoś mnie sobie znajdzie...) po paru dniach zaczynam czuć się jak ptaszek w złotej klatce. I chcę zostać sama lecz nie mogę kogoś zranić tym, że mam ze sobą jakiś problem. Zaczyna męczyć mnie to, że muszę poświęcać mnóstwo czasu komuś. Może nie, źle to ujęłam. Zaczynam mieć mniej czasu dla siebie. Też to źle ujęłam. Nie umiem Wam tego wytłumaczyć.
Po prostu na sercu zaczyna ciążyć mi wielki kamień, ogromny. I zaczynam myśleć :"A co powiedzą rodzice? Rodzeństwo? Co powiedzą tamci, tamci czy tamci?"
Tak, wiem. Powinnam mieć wszystko głęboko w odwłoku i zajmować się sobą bo nikt za mnie szczęśliwy nie będzie ale nie umiem. Nie wiem co mi się dzieje.
Druga osoba zaczyna mnie denerwować, jego zachowanie. Wygląd, poglądy, wszystko. Choć mi na nim zależy.
Po prostu po jakimś czasie zaczynam głupieć. Wszystko mi się przypomina, wszystkie złe chwile z Wcześniejszym i panikuję. I chcę zostać sama a kiedy do tego dojdzie, wiem, że będę żałować. Bo znowu skrzywdzę kogoś, kto na to nie zasłużył. 

Jest źle. Czy potrafię tylko krzywdzić? Nie chcę znów nikogo ranić.

Musiałam to z siebie wyrzucić. Nie potrafiłam powiedzieć komu innemu. Bo wszystko spieprzę. Jak zwykle. 
Nie. Mogłam nie pisać nic...


poniedziałek, 13 maja 2013

20 - Świat bywa piękny, o ile to zauważysz

   Tak, jeszcze żyję ludziska choć kawał czasu się nie odzywałam. Po prostu nic mi się nie chce. Nie chce mi się dodawać notek, pisać, czytać, rysować a nawet oddychać. Za to zaczęłam biegać, by się odstresować. Brakuje mi do szczęścia jedynie słuchawek i jakiejś muzyczki bo oczywiście nadal nie mam żadnego, w miarę sprawnego telefonu. (Nie licząc Nokii posiadającej podczerwień i 0,3Mpx :D Jest moc!) Mija tydzień za tygodniem a moje kieszenie dalej świecą pustkami, ba!, można rzec nawet, że prędzej skończą się wakacje niż uzbieram choć trochę. 
    Kumpela stwierdza u mnie depresję. Cóż, leń coraz częściej wygrywa walkę ze zdrowym rozsądkiem. Za niedługo nie będzie mi się chciało wyjść z łóżka bo stwierdzę, że w sumie i tak za niedługo skończy się dzień i trzeba iść spać z powrotem. 
No ale to szczegół. 
Mały, nic nie znaczący szczegół.
    Ważniejsze jest to, że znów mamy maj. Piękny maj. I choć dziś zrobiło się nieco chłodniej i zaczął wiać wiatr, dalej twierdzę, że maj to jeden z moich najulubieńszych miesięcy. Jeszcze doliczyć mogę do tego czerwiec i to byłoby na tyle.
To cudowne wieczorne powietrze, te cudowne poranki gdy słońce zagląda do kuchni. Czasem nawet mój leń lubi sobie wstać o tej 6 by popatrzeć chwilę na świat i znów zwinąć się w kłębek i usnąć. Bo jest tak ładnie, jest tak cudownie. Jest bosko.
   Tylko brak tej osoby, z którą mogłabym spacerować jak wtedy. I jakoś tak smutno z tego powodu.
   I wiecie co? Nawet droga do szkoły wydaje się piękniejsza gdy ogródki są całe w kwiatach. Co rano włączam radio, otwieram okno i śpiewam i tańcuję ile się da, robiąc kanapki czy malując się. Po prostu wszystko jest takie jakieś inne... Jakby weselsze. Żywsze. Nawet te sprawdziany, prace domowe i inne straszne rzeczy stały się mniej ważne. Ważniejszy jest wieczorny bieg gdy wreszcie w samotności mogę wszystko przemyśleć.
   Jakoś nigdy nie dostrzegałam tego wszystkiego. Kropelek porannej rosy czy śpiewu ptaków. Jakoś to wszystko było mi obojętne. Czy świat na prawdę bywa taki piękny?



                                                                   Zdjęcia znalezione w internecie. 
Muszę powiedzieć, że dalej nic mi się nie chce.
A co słychać u Was? Również zachwycacie się pogodą czy nie sprawia na Was wrażenia? ;) 

Myślę co jeszcze mogłabym Wam opisać bo notka wydaje mi się nieco przykrótka. O! Wiem! 
   Do wakacji zostało już mało czasu. W sumie chciałabym go zatrzymać, nie chcę kończyć szkoły. Będę tęsknić za tymi Głupkami, które umilały ale też i utrudniały szkolną egzystencję. Przyzwyczaiłam się do wszystkich, teraz zacznie się wszystko od nowa... Sama nie wiem, chciałabym się cieszyć zbliżającymi się wakacjami ale prawda jest taka, że każdy się porozjeżdża, każdy pójdzie w swoją stronę i wszystko się zmieni. Szkoda...


                                                                       
Przykro mi ale nie dało rady wstawić piosenki niżej inaczej, jakoś nie chciało mi nic porządnie działać. 
                                                                                  "Weronika, efekt motyla"