Chciałabym powylewać Wam trochę moich żali jednak pewnie nie po to tutaj wpadacie. Ale cóż, chyba muszę to zrobić bo jakoś tak czuję, że to wszystko we mnie rośnie, nawarstwia się. Jak usłyszycie wielkie "Bum!" to znak, że pękłam. Po prostu od jakiegoś czasu znów przestało mi się układać w życiu, zwłaszcza z Nim.W sumie to czy kiedykolwiek mi się w życiu układało? Hmm, tak. Gdzieś tak ze dwa tygodnie, no może trzy od Bożego Ciała. Nie wiem nawet czy Wam się pochwaliłam, że kogoś mam (miałam?), myślę, że warto to zrobić. Tak się złożyło, że Ktoś po prostu wszedł z buta w moje życie, zauroczył mnie swoim zachowaniem, sprawił, że świat miał więcej kolorów, że śpiewałam do piosenek w radiu i byłam no...szczęśliwa? Jako, że szczęście to stan niezwykle ulotny w końcu bańka mydlana prysła i tak oto jestem, w wielkiej kropce.
Można rzec: "W wielkiej, czarnej du*ie."
Nigdy nie byłam traktowana tak, jak przez Niego. Cóż, może nie czułam się jak księżniczka, może nie przyjeżdżał do mnie Mercem, nie chodził w garniaku i nie wyglądał jak Brad Pitt z wczorajszego filmu (Joe Black - polecam!) ale zawsze, zawsze mnie odprowadzał te kilkanaście kilometrów z buta pod sam, praktycznie sam dom i wracał później sam, z buta. Przecież nie musiał, nikt mu nie kazał.
Ujął mnie swoją nieśmiałością...
Ujął mnie. Tak po prostu... Ujął mnie tym, jak próbował mnie objąć. Wstydliwie. Bojąc się, że go odepchnę czy też powiem coś niemiłego.
On nie jest piękny czy przystojny, dla mnie jest po prostu uroczy. Tak, właśnie. Uroczy.
I tak jakoś powoli, powolutku wszystko zaczęło się sypać... Tylko od czego to się zaczęło, jego przemiana? Chyba zaczęło się to, kiedy napisał do mojej przyjaciółki i zaproponował spotkanie. Podobno dla żartów.
Zdyniałam, zatkało mnie. I poleciało z górki. Chociaż dalej był sobą, ziarenko wątpliwości zostało zasiane i choć próbowałam je uciszyć, zniszczyć, to rosło sobie dalej gdzieś w ciemnych zakamarkach mojej duszy. Aż doszło do następnej sytuacji.
I następnej, i następnej.
Nie, nie chodzi teraz o pisanie do kogokolwiek, ten epizod nigdy więcej się nie przydarzył. Po prostu zaczęliśmy się od siebie oddalać. Im bardziej zależało mi, On stawał się jakby coraz mniej hmm...aktywny? Mogę powiedzieć, że przestał się udzielać, wychodzić z inicjatywą. Aż w końcu przyłapałam go na kłamstwie. Podejrzewałam od jakiegoś czasu, że coś przede mną ukrywa.Że coś z nim nie tak. Że się zmienił.
I właśnie tak było... Żyjemy razem lecz całkowicie osobno. Ja nie wiem co dzieje się u niego, on nie wie co dzieje się u mnie. Pewnego dnia pokłóciliśmy się. Usłyszałam coś co przelało czarę goryczy On jednak wszystkiego się wyparł i obrócił kota ogonem. Wyszło na to, że ja powinnam Go błagać na kolanach o wybaczenie, o to, żeby się łaskawie raczył odezwać.
Tyle, że ja tego nie zrobię. A on tego nie robi już od przeszło 2 tygodni. No cóż, po co się odzywać? Lepiej pomilczmy i poczekajmy aż druga połówka oszaleje i rzuci się pod pociąg albo zacznie błagać o litość i wybaczenie.Tylko po tak długim czasie milczenia i tęsknoty z mojej strony również i we mnie coś zaczyna pękać. I jeśli się odezwę to tylko po by zerwać. Ale nie, nie odezwę się. Wiem, mam pewność, że i On się nie odezwie. Cóż, zagram innymi kartami.
Tak sobie myślę, dlaczego do tego doszło? Co ze mną nie tak? Blog jest dla mnie swego rodzaju terapią, próbą wygadania się osobom, których nie znam i które nie znają mnie a mimo to rozumieją. Podobno jestem bardzo zamknięta w sobie. Tylko po co się otwierać? By potem cierpieć jeszcze mocniej bo Ktoś nagle zniknął z naszego życia? A może najlepiej otworzyć się tylko po to, żeby usłyszeć durne "Z Tobą to chyba coś nie tak. Idź do psychologa." Za chwilę jednak myślę, że nie warto mówić ludziom o tym co Cię gnębi. Dlatego powstał ten blog...
Nic nie poradzę na to, że milczę. Że na pytanie "Co mi powiesz?" odpowiadam :"Nic." Miotam się.
Kiedyś, kiedy doszło do sytuacji w której poczułam, że mogę Go stracić zaczęłam płakać. Zaczęłam tak cholernie płakać, że cały tusz spłynął z rzęs i zostawił na moich policzkach wielkie czarne smugi. Istna panda. A On nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo mnie wtedy zranił. Nic, kompletnie. Pomyślałam wtedy, że jeśli znów zostanę sama to oszaleję. Bo choć wcześniej lubiłam samotność, lubiłam tą niezależność, On sprawił, że ją znienawidziłam. Znienawidziłam to, że tak naprawdę nikogo nie obchodzi czy jesteś smutny, czy boli Cię coś czy może masz kolejnego doła. Każdy ma przecież własne życie, własne problemy. Nie chcę nikogo obarczać tym co siedzi w mojej głowie. Życie w samotności jest puste, nijakie. Szare.
To samo dzieje się, kiedy widzisz, że Twoja kiedyś najlepsza kumpela powoli zaczyna odchodzić. Kiedyś pisałyście dzień w dzień o jakichś pierdołach a teraz? Mówi Ci, że jesteś dla niej ważną osobą i mówi Ci również, że pewna Dziewczyna jest głupia, durna, pusta, wyzywa ją od dziwek i innych panienek. I pomimo tego wyzywania kumpluje się z nią, ba! Wręcz przyjaźni! Bo teraz stały się najlepszymi przyjaciółkami, a ona jeszcze czasami mówi mi, jaka tamta jest głupia, itd. Ale na wszelakich portalach społecznościowych widzisz, jak dodają wspólne zdjęcia, widzisz, jak zakładają wspólne konta, jak sobie słodzą. Powiecie, że to niby zwykły portal więc po co się nim sugerować?
Cóż, po prostu jest mi tak jakoś przykro... To chyba tyle.
Nie, nie będę walczyć. Nie mam po co. Czy to moja wina?
Cześć.
Daj spokój nie ma co się aż tak dołować. Wiadomo, ludzie odchodzą i przychodzą, ale z czasem prawie wszytsko się ułoży. Nie ma tego złego co na dobre by nie wyszło.
OdpowiedzUsuńBędzie dobrze! na pewno! nie przejmuj się! :*
OdpowiedzUsuńSzkoda czasu by się zamartwiać! ułoży się! :*
Pozdrawiam :*.
Wiesz, że osoba, która Cię kiedyż zauroczyła.. to taka sama osoba mnie zauroczyła kilka miesięcy temu. Tylko, że ja przez niego się zmieniłam bardziej. To praktycznie przez niego bardziej pokochałam samotność i bardziej.. oddalałam się od ludzi. On zauroczył mnie swoim zachowaniem, że z dnia na dzień coraz bardziej zmieniałam się "w niego". Coraz więcej zachowań mieliśmy takich samych. Po pewnym czasie byliśmy jak dwie krople wody. Ba, nie z wyglądu, tylko z charakteru oraz zachowania. On mnie zmienił bardzo, bo jak go jeszcze nie znałam, to jakoś nie przejmowałam się aż tak życiem jak teraz, a uwierz mi, u mnie aktualnie jest czym się przejmować. :x
OdpowiedzUsuńJeśli znalazłabyś troszkę czasu, by skomentować mojego bloga to bardzo proszę, bo przecież sama wiesz jakie to jest ważne. Odwdzięczę się tym samym :)
http://modaprzemijastylpozostajex3.blogspot.com/
POZDRAWIAM GORĄCO :*.
OdpowiedzUsuńPowiedziałabym, ze powinnaś to skończyć, ale chyba domyślam się Twojej reakcji...To na pewno nie jest proste, zerwać z osobą, która wyciągnęła Cię z tego gówna zwanego samotnością. Doskonale wiem o czym mówisz, bo sama to przeżyłam. To może odezwij się? Spróbuj wszystko wyjaśnić? Zawsze powtarzam, że szczera, spokojna rozmowa jest najlepszym rozwiązaniem każdego problemu. A już z pewnością Ci ulży. Nie siedź bezczynnie, może jeszcze da się coś zrobić. A jeśli nie, to czasem lepiej coś skończyć. Trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuńRozumiem Cię bardzo dobrze, kiedy ja usłyszałam że moja ukochana osoba chce odejść załamałam się. Ale nie odszedł, jeśli naprawdę kocha to nie odejdzie. Uważam, że nie powinnaś się odzywać, bo jeśli on jeszcze coś do Ciebie czuję to sam kiedyś poprosi o spotkanie.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się jakoś, będzie dobrze :) pozdrawiam